12 stycznia 2024
Marcin Bieniek
Minimalistyczne arcydzieło, inspirowane brytyjskim folkiem i muzyką filmową. Nagrane przez wyjątkowo utalentowanego muzyka, wokalistę i producenta w jednym.
Lubię śledzić kariery artystów, których skala możliwości wychodzi daleko poza zespoły w których zaczynali swoją karierę. Tak było w przypadku Billa Rydera-Jonesa, współzałożyciela The Coral, który nagrał z zespołem pięć płyt (w tym fantastyczny album Magic and Medicine) i ostatecznie opuścił grupę w 2008 roku z powodów zdrowotnych. The Coral, ze wszystkich brytyjskich zespołów, które wypłynęły na fali nowej rockowej rewolucji, obok The Cooper Temple Clause, zdecydowanie wyróżniał się najbardziej. Świetne piosenki Jamesa Skelly'ego, psychodeliczne aranżacje i naprawdę niezwykłe pomysły - pierwsze płyty The Coral były czymś wyjątkowym i do dzisiaj chętnie do nich wracam.
Po odejściu z The Coral Ryder-Jones zajął się nagrywaniem solowych płyt. Szybko udowodnił, że jest muzykiem bardzo wszechstronnym, o bardzo rozbudowanej wyobraźni. Jego pierwszy solowy album If..., to ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu, opartego na powieści Italo Calvino, nagrana z udziałem Royal Liverpool Philharmonic. Jego drugi album A Bad Wind Blows in My Heart, niezwykle dobrze przyjęty i do dziś uznawany za jego najlepsze solowe wydawnictwo, to rzecz bardziej minimalistyczna, nagrana w sypialni. Kolejne albumy, muzyka do filmów, a także niezwykle intensywna działalność jako producent - Bill postawił na działalność na wielu polach.
Wszystkie te doświadczenia spotykają się na Iechyd Da, najnowszym albumie Ryder-Jonesa, wydanym po 5-letniej przerwie. To płyta, która nie tylko dorównuje A Bad Wind…, ale wynosi muzyka na zupełnie nowy poziom. Podstawa tej płyty jest prosta - głos, gitara, pianino. Ten minimalizm zostaje praktycznie w każdym utworze przełamany przez mocniejsze aranżacje orkiestrowe i śpiew chóru, tworząc fantastyczne obrazy. Weźmy otwierający album I Know That It’s Like This (Baby), który ma w sobie coś z Walk on the Wild Side Lou Reeda. Z leniwie płynącej akustycznej piosenki w dwie minuty przechodzimy do mocnego orkiestrowe finału. Brzmi banalnie, ale jest w tym coś bardzo intrygującego.
To płyta nasycona charakterystycznymi motywami. Czy to w powolnej balladzie A Bad Wind Blows In My Heart czy epickim We Don’t Need Them, znajdziemy melodie, które niosą ze sobą bardzo duży ładunek emocjonalny. Na każdym kroku słychać tu 5 lat pracy włożone w komponowanie, nagrania i produkcję. Zresztą Ryder-Jones ma pod tym kątem pewne ułatwienie. Podejrzewam, że aby przekazać w pełni swoją wizję producentowi płyty, trzeba mieć z nim dobrą nić porozumienia. W tym przypadku, chyba trudno o lepszą. Efektem jest album, który zaskakuje formą i realizacją. Doceniła go już m.in. Beth Gibbons z Portishead, która zaprosiła muzyka na swoją solową trasę.
Polecany utwór
Najnowsze recenzje
Najnowsze artykuły