01 listopada 2024
Marcin Bieniek
Robert Smith, na gruncie trudnych osobistych doświadczeń, nagrał jeden z najmroczniejszych i najbardziej spójnych albumów The Cure.
Powoli zaczynałem wątpić w to, czy nowa płyta The Cure w ogóle się ukaże. Od wydania w 2008 roku krążka 4:13 Dream, mijały kolejne lata i dopiero w 2019 roku zaczęły pojawiać się pierwsze przecieki na temat nowej muzyki grupy. Robert Smith w wywiadzie dla The Rolling Stone zdradził, że ma gotowych 19 piosenek, utrzymanych w zdecydowanie mrocznym klimacie.
Muzyk przyznał, że przez długi czas walczył z blokadą twórczą. Przełamanie przyszło wraz z trudnymi osobistymi przeżyciami - w krótkim czasie zmarli jego rodzice oraz brat. W późniejszych wywiadach Smith dodawał, że w pierwszych miesiącach pandemii zmarła cała generacja jego rodziny. Te bez wątpienia traumatyczne wydarzenia mocno odcisnęły się na kształcie najnowszego albumu The Cure.
O tym jak bardzo ciężki to materiał mogliśmy się przekonać już w 2022 roku podczas trasy koncertowej zespołu, w ramach której zagrali także dwa koncerty w Polsce. W trakcie występów muzycy zaprezentowali pięć nowych utworów, którym zdecydowanie było bliżej do albumów Disintegration i Pornography niż ostatnim dwóm wydawnictwom zespołu.
Wszystkie pięć utworów plus trzy dodatkowe znalazły się najnowszej płycie The Cure Songs of a Lost World, która ukazał się 1 listopada. Tym co najbardziej zaskoczyło mnie przy pierwszym odsłuchu tego albumu, to jego spójność, coś czego brakowało mi na 4:13 Dream, który był dla mnie zlepkiem przypadkowych utworów. Tym razem Robert Smith ograniczył się do ośmiu kompozycji, które tworzą bardzo mroczną opowieść o świecie, którego już nie ma.
Ciężar tej płyty - muzycznie i tekstowo - jest rzeczywiście duży. This is the end of every song that we sing - śpiewa Smith w utworze Alone otwierającym album, co od razu nasuwa skojarzenia z It doesn't matter if we all die - słowami, którymi witał na na Pornography. Nowa płyta The Cure to dla mnie miks ciemnego nastroju wspomnianego albumu z 1982 roku, z kompozycyjną fantazją znaną z Wish. And Nothing is Forever oraz mój ulubiony utwór na tym wydawnictwie I Can Never Say Goodbye, mają w sobie coś z poetyckości Apart i Trust. Z kolei wolno toczący się groove w Drone:Nodrone, przypomina bardzo mocno Open, psychodeliczną kompozycję otwierającą Wish.
Robert Smith nie zostawia słuchaczowi żadnej nadziei - brak w tym zestawie piosenki, która jak Lullaby czy Pictures of You, przełamałaby trochę ten ponury krajobraz. Ale szczerze mówiąc, nie brakuje mi tutaj takiego elementu. To płyta poświęcona przepracowaniu pewnej żałoby, trudnych osobistych przeżyć. I choć ogólne przesłanie tego krążka to: nic nie trwa wiecznie, koniec jest bliski, a sam finał, w którym Robert Smith przejmująco śpiewa It's all gone, it's all gone Nothing left of all I loved, bardzo wzrusza, to po jego przesłuchaniu czułem się… oczyszczony.
The Cure wrócili z albumem, który dorównuje ich najlepszym wydawnictwom. I nawet jeśli miałaby to być ostatnia płyta zespołu, to jest to niezwykle piękne pożegnanie.
Polecany utwór
Najnowsze recenzje
Najnowsze artykuły