05 kwietnia 2024
Marcin Bieniek
Doherty skurczybyku, zrobiłeś to! W 2024 roku nadal jesteś z nami, odstawiłeś używki i nagrałeś świetny album z The Libertines.
A wcale nie było to takie oczywiste. Doherty przez długi czas był na tym samym kursie, co wielu utalentowanych artystów, dla których błyskawicznie zdobyta popularność, niestety szła w parze z zażywaniem destrukcyjnych substancji. W zasadzie do wydania w 2002 roku debiutanckiego albumu The Libertines wszystko było dobrze. Doherty i Carl Barat, komponowali na potęgę, sporo koncertowali i szybko zyskali dużą popularność, jako brytyjska odpowiedź na The Strokes.
Problemy zaczęły się później. Doherty, sięgający po twarde narkotyki, zaczął zawalać koncert za koncertem, opuszczał sesje nagraniowe, w końcu trafił na krótko do więzienia. Kto czekał na niego pod bramą po zakończeniu odsiadki? Oczywiście Carl. Prasa karmiła się tym romantycznym obrazkiem dwóch przyjaciół, walczących ze sobą i kochających się na zmianę. Dziś już wiemy, że nie był on sztucznie wykreowany. Choć Doherty wystawił Barata jakieś 155 razy (mnie tylko raz, odwołując w 2010 roku koncert w Sali Kongresowej - bilet mam do dziś), to ten wyraźnie chciał go uratować. No i udało się.
Przez pewien czas, już po reaktywacji The Libertines w 2010 roku, wielkich koncertach na festiwalach w Leeds i Reading, i wydaniu trzeciej płyty, Doherty nadal tkwiący w uzależnieniu, nie miał stałego miejsca zamieszkania. Barat kupił w 2017 roku hotel w nadmorskim mieście Margate i zaoferował przyjacielowi lokum. Hotel nazwali The Albion Rooms, a w jego piwnicy urządzili studio, w którym nagrali nową płytę. Doherty od 2019 roku jest czysty.
Ok, pora skupić się na muzyce. Zadanie nie było łatwe. Anthems For Doomed Youth, czyli ich trzeci album wydany w 2014 roku, poza świetnym Heart of the Matter, wydawał mi się bardzo mało wyrazisty. Jakby The Libertines na siłę próbowali udowodnić, że nie są już młodzieżowym zespołem, tylko grają dojrzałą muzykę. A The Libs, to żywioł, energia, melodie i refreny, szaleństwo i zabawa. Że niby 40-letnim panom nie wypada? Bzdura.
Co prawda długo to trwało i już myślałem, że zespół skończy karierę grając tylko rocznicowe trasy (nie pytajcie czy dojechałem na ich warszawski koncert…), ale w końcu jest - czwarty album The Libertines, zatytułowany All Quiet On The Eastern Esplanade, doczekał się premiery w 2024 roku. I znów wszystko się w ich muzyce zgadza. Są pomysły, a gitary znów ciekawie ze sobą rozmawiają.
Mamy tu mocne gitarowe single (Run, Run, Run; Oh Shit), ballady (poruszający problem nożowników w Londynie Night of the Hunter i godnego następcę Music When The Lights Go Out w postaci Man With The Melody) oraz dwa numery naprawdę topowe w dorobku grupy - Shiver i Merry Old England. Oba z takimi refrenami, które mogli wymyślić tylko Doherty i Barat. Kiedy Pete śpiewa With her chalk cliffs, once white / They're greying in the sodium light, oh / My, my, my, my congrats on staying alive, to czuję na policzkach bryzę z Dover.
Gratulacje chłopaki. Nagraliście album który za 20 lat można spokojnie zabrać w rocznicową trasę. Tym razem na pewno się widzimy.
Wydanie winylowe
Album ukazał się w kilku wariantach kolorystycznych i płytowych. Mamy nawet dwupłytowe wydanie na białych winylach, z rozbudowanym gatefoldem. Czy koniecznie trzeba było rozbijać ten niespełna 40-minutowy album na 2 krążki? Nie jestem fanem takiego rozwiązania. No chyba że mamy do czynienia z bardzo przestrzenną i złożoną muzyką, gdzie jakość dźwięku ma znaczenie. Tutaj, przy prostym rock’n’rollu, liczy się przede wszystkim melodia i energia. Sam mam podstawowe wydanie na czarnym winylu, które gra bardzo czysto.
Polecany utwór
Najnowsze recenzje
Najnowsze artykuły