strona główna / artykuły / Rozmowa z Gruffem Rhysem
main image

fot. Ryan Eddelson

Rozmowa z Gruffem Rhysem

O śpiewaniu w niezwykłych językach, powrocie Super Furry Animals i nowej płycie Gorillaz.

Marcin Bieniek - 31 października 2025

Muzyka potrafi zaprowadzić nas w odległe miejsca. 


Pochodzący z Walii Gruff Rhys, lider kultowej formacji Super Furry Animals, a także autor wielu znakomitych solowych płyt (Sadness Sets Me Free to mój ulubiony album z 2024 roku), swoje muzyczne projekty realizował nad rzeką Missouri, w Patagonii, a także w Algierii, gdzie nagrywał wspólnie z tuareskim zespołem Imarhan.


Podróże są wpisane również w los fanów Gruffa. Przygotowując się do rozmowy z muzykiem, trafiłem na historie osób, które zainspirowane piosenkami Super Furry Animals wybrały się do Walii, by odwiedzić miejsca związane z zespołem. 


Niektóre z tych osób zostały w Walii na dłużej, jak Małgola, No!, czyli Małgorzata Gulczyńska - pochodząca z polski artystka grająca muzykę z pogranicza indie i popu, którą Gruff Rhys zaprosił niedawno na kilka wspólnych koncertów. 


Muzyk tak mówi o ich znajomości: - Małgola kilka lat temu pojawiała się na moich koncercie i przekazała mi płyty demo. Znam jej twórczość od dłuższego czasu i wiedziałem, że świetnie sobie radzi na scenie.


Skontaktowałem się z Małgolą i dopytałem o jej wersję wydarzeń: - W 2015 roku pojechałam do Berlina na koncert w ramach trasy American Interior i dałam Gruffowi dwie płyty ze swoimi demówikami. Przesłuchał je już w hotelu i po koncercie dał mi duży feedback, łącznie z cytowaniem ulubionych tekstów. Jakimś cudem musiał śledzić moje poczynania, bo w jednym z wywiadów wymienił mój debiutancki album A/B jako swoją ulubioną płytę 2016 roku i udostępniał w swoich kanałach social media moje piosenki. 


W jaki sposób sama znalazła się w Walii? - Zdecydowanie zaczęło się od fascynacji Super Furry Animals, które sprawiło, że zaczęłam wkręcać się w muzykę i kulturę walijską. Poza tym bardzo cenię Gorky’s Zygotic Mynci, to dla mnie jeden z najważniejszych zespołów do dzisiaj. 


Walijski zdecydowanie ma w sobie coś magicznego. Najnowszy album Gruffa Rysa Dim Probs, to płyta w całości zaśpiewana w tym języku. I chociaż nie rozumiem z niej ani słowa, to już po kilku przesłuchaniach nuciłem refreny  Pan ddaw'r Haul i Fore czy Chwyn Chwyldroadol!. Gruff zupełnie się temu nie dziwił. 


Co jest takiego w języku, że odczuwamy go, nawet jeśli do końca nie rozumiemy słów?


Współpracowałem jakiś czas temu z tuareskim zespołem Imrahan. Nagraliśmy wspólnie utwór Adar Newlan, w którym ja zaśpiewałem po walijsku, a oni w swoim języku tamaszek. To było niesamowite doświadczenie. Zupełnie nie rozumiałem słów, ale muzyka miała w sobie wiele pięknych emocji, które bardzo do mnie przemawiały. Muzyka jest językiem samym w sobie. 


Dim Probs, to twój 26. album w karierze i kolejny po Yr Atal Genhedlaeth i Peng! na którym śpiewasz wyłącznie po walijsku. To twój pierwszy język? 


Tak, posługiwałem się nim w szkole, w domu czy rozmawiając ze znajomymi. To główny język w rejonie Walii, z którego pochodzę. I chociaż dzisiaj mówi nim znacznie mniej osób, przez co jest zagrożony, to jest dużo bardziej widoczny w przestrzeni publicznej. Spotkasz go na znakach drogowych i w supermarketach. W czasach kiedy dorastałem nie było czegoś takiego.


A gdy komponujesz, w jaki sposób decydujesz, która piosenka powinna być zaśpiewana po walijsku, a która po angielsku?


Często pierwszą rzeczą, którą piszę, jest jakaś fraza w danym języku - myślę, że każdy z nich ma swój własny rytm. Zazwyczaj, jeśli zacznę pisać w konkretnym języku, to po prostu trzymam się go do końca. 

To smutna historia o tym, jak fałszywe informacje mogą mieć realne, tragiczne konsekwencje.

Dim Probs, to twój pierwszy album wydany w Rock Action, wytwórni należącej do Mogwai, dla której nagrywają także The Twilight Sad, bdrmm czy Arab Strap. Jak do tego doszło?


Dogadaliśmy się w ostatniej chwili. Znam Mogwai od 30. lat, od zawsze bardzo mocno wspierali moją twórczość. Chciałem wydać Dim Probs samodzielnie, ale Stuart (Braithwaite - gitarzysta Mogwai) zapytał czy nad czymś nie pracuję. Wysłałem im nagrania i odpowiedź przyszła natychmiast. Bardzo zainteresowani albumem. Zdjęli ze mnie sporo presji, związanej z samodzielnym wydaniem płyty.


Mimo, że inspiracją do powstania płyty były punkowe walijskie zespoły z lat 70. i 80., to album ma bardzo ciepłe i dopracowane popowe brzmienie. 


Nagrywałem płytę z Ali Chantem, producentem, który współpracował z PJ Harvey i Dry Cleaning. Działa bardzo szybko i ma świetne studio w Bristolu, które przypomina muzyczne laboratorium, z masą sprzętu i instrumentów. Wszystko jest podłączone i gotowe do gry. W krótkim czasie zarejestrowaliśmy wokale i gitary do 12 utworów. Skorzystałem z pomocy zaprzyjaźnionych muzyków. W czterech numerach, tam gdzie nie używam automatu perkusyjnego, zagrał Kliph Scurlock, pochodzący z Kansas dawny perkusista The Flaming Lips, obecnie mieszkający w Cardiff. Wokalnie wsparła mnie Cate Le Bon. Spotkaliśmy się na herbacie u niej w domu, ustawiłem kilka mikrofonów i nagraliśmy wokale. 


To twój 26 album w karierze i kolejny przykład na to, że nie potrafisz napisać złej piosenki…


Jesteś bardzo uprzejmy, choć jestem pewien, że to nieprawda… (po chwili zastanowienia) Mam taki numer, który nazywa się Tropical Messiah. Napisałem go na płytę Seeking New Gods i naprawdę jest słaby. Próbowałem wszystkiego żeby go naprawić. Wynająłem nawet brazylijskiego perkusistę za 200 dolarów i nic to nie pomogło. 


Płyta zwraca na siebie uwagę nietypową oprawą graficzną na której widzimy… psa w sombrero lecącego na magicznym dywanie. Co się za tym kryje?


Chciałem, żeby okładka oddawała prostotę piosenek. To chyba mój najmniej zaaranżowany album, więc uznaliśmy, że okładka też powinna wyglądać bardziej jak szkic niż jak obraz. Zobaczyłem kilka rysunków Pete’a z latającym psem i poprosiłem go o jeden z nich na okładkę mojego albumu. Nie chciałem czegoś, co fetyszyzuje lata 70. czy udaje styl retro. Chciałem, żeby była naprawdę prosta i surowa.


Pete Fowler, autor okładki, tworzył oprawy graficzne płyt Super Furry Animals i twoich albumów, jak American Interior. Właśnie ta płyta doczekała się w tym roku reedycji z okazji 10-lecia. Opowiada niezwykłą historię Johna Evansa - jednego z twoich przodków, który w XVIII wieku wyruszył do Ameryki. 


Myślę, że to historia, którą dziś łatwiej opowiedzieć niż dziesięć lat temu. John Evans był podróżnikiem i kartografem, żył w latach 1770–1799 i można powiedzieć, że był jedną z pierwszych ofiar fake newsów. Uwierzył w mit o walijskim księciu, który rzekomo odkrył Amerykę w 1170 roku, a jego potomkowie mieli być plemieniem rdzennych mieszkańców mówiących po walijsku, żyjącym na Wielkich Równinach. Evans miał nadzieję odnaleźć to walijskojęzyczne plemię, nawiązać z nim kontakt i może nawet się tam osiedlić.


To doprowadziło go do niewiarygodnej, siedmioletniej podróży po Ameryce Północnej - w czasach, gdy Stany Zjednoczone kończyły się na Pittsburghu, na skraju Pensylwanii. Po opuszczeniu Pittsburgha przemierzał dzikie tereny: obszary pod panowaniem Hiszpanów, Francuzów oraz ziemie rdzennych mieszkańców, które wówczas znajdowały się u szczytu swojego rozwoju. Evans mieszkał z różnymi plemionami wzdłuż rzeki Missouri i, niestety dla nich, skrupulatnie tworzył mapę tamtych okolic.


Co się z nim stało?


Po jego śmierci w Nowym Orleanie, w wieku zaledwie 29 lat, jego mapy zostały wykorzystane przez ekspedycję Lewisa i Clarka w drodze na Pacyfik. W efekcie doprowadziło to do wypędzenia i zniszczenia wielu z tych plemion. To więc bardzo złożona i smutna historia o tym, jak fałszywe informacje mogą mieć realne, tragiczne konsekwencje. Ponad dekadę temu podążyłem jego śladem - powstał z tego dokument i album z piosenkami inspirowanymi tą historią.

Cała sesja nagraniowa Gorillaz odbywała się w duchu eksperymentu i luźnej atmosferze.

Reedycja, nowa płyta - w 2025 roku byłeś mocno zajęty. Wiemy już, że w 2026 nie planujesz urlopu. Super Furry Animals wraca na kilka koncertów. Będzie łatwo wskoczyć do tego pociągu po tak długiej przerwie?


Nie, jeśli ktoś wystawia rękę z pociągu i wciąga cię do środka. To będzie przyjemne doświadczenie. Naprawdę dobrze wspominam ostatnią trasę sprzed dziesięciu lat. Wtedy czuliśmy, że to właściwy moment na powrót na scenę i teraz znów czujemy, że warto to zrobić. Nie chcę, żeby zabrzmiało to ponuro, ale starzejemy się, wielu przyjaciół zespołu nie ma już z nami. To sprawia, że tym bardziej chcemy wrócić jako Super Furry Animals, zagrać, docenić to, że jesteśmy razem.


W 2026 roku pojawisz się także ponownie jako gość na nowej płycie Gorillaz The Mountain. W utworze The Shadowy Light zaśpiewasz obok m.in. Ashy Bhosle.


Bardzo ucieszyłem się z tej propozycji. Spędziłem dzień w studiu z Damonem i Remim (Kabaka Jr. - producent i perkusista Gorillaz). Rozmawialiśmy o pomyśle na tę płytę, który krążył wokół tematów śmierci, przemijania i utraty cielesności. Obaj mieli bardzo konkretny, spójny koncept, który pomógł mi szybko napisać tekst. Zostawili mnie samego na godzinę i w tym czasie napisałem słowa. 


Wokal Ashy Bhosle, indyjskiej wokalistki, był już nagrany, co było dla mnie bardzo pomocne. Myślę, że to najbardziej nagrywana artystka w historii, jej głos pojawia się na niezliczonych bollywoodzkich ścieżkach dźwiękowych. Cała sesja nagraniowa Gorillaz odbywała się w duchu eksperymentu i luźnej atmosferze. Testowaliśmy różne rozwiązania bez presji.


Wszyscy wiemy, jak powstają piosenki Gorillaz. Widziałem wideo na którym Damon Albarn pokazywał, jak na dziecięcym keyboardzie znalazł beat do Clinta Eastwooda. To więcej zabawy niż planowania.


Tak, wszystko ma być proste i dawać dużo radości. 


Naszą rozmowę zaczęliśmy od wspomnienia osób, które wyjechały do Walii zainspirowane twoją muzyką. Czy masz jakieś swoje ulubione miejsca?


Grałem niedawno w miejscu zwanym Portmeirion. To właściwie kurort turystyczny, ale bardzo niezwykły - wręcz fantastyczny. Został zbudowany sto lat temu przez niezwykle pomysłowego architekta. To jak bajkowa, surrealistyczna wioska, położona na przepięknym półwyspie, w czasach, gdy jeszcze nie było tylu ograniczeń dotyczących budowania. To miejsce ma też ciekawą historię - menedżer Beatlesów, Brian Epstein, miał tam dom, a sami Beatlesi bywali tam w latach 60. Całość przypomina coś bardzo spójnego z estetyką Sgt. Pepper’s.


W pobliżu są góry Eryri, czyli Snowdonia, również przepiękne. Niedaleko stamtąd znajdował się dom Dylana Thomasa. Można nawet odwiedzić jego słynną chatkę, w której pisał.

No i są też też niesamowite, przemysłowe okolice, jak Blaenau Ffestiniog - miasteczko zbudowane na wydobyciu łupków. Nadal widać tam ogromne zwały kamieni i sztuczne góry z odpadów.


Dziękuję, dodaję je do mojej listy.


Również dziękuję i nie mam nadzieję, że w końcu zagram w Polsce.