26 września 2025
Marcin Bieniek
Kreatywność jako styl życia.
Jeszcze nie tak dawno zachwycałem się świetnym, choć bardzo długim albumem Interior Live Oak Cassa McCombsa, a tu lider Wilco przebił go prawie dwukrotnie. Najnowszy solowy album Jeffa Tweedy’ego, to 3-płytowe wydawnictwo, na którym znalazło się 30 piosenek.
Z początku ten pomysł wydał mi się zbyt ambitny. Gdy The Clash czy The Smashing Pumpkins, nagrywali w swoim primie tak rozległe albumy, mieli w ręku wiele narzędzi, by uczynić je różnorodnymi, zaskakującymi, itd. A co z samotnym songwriterem? Trochę obawiałem się, że czeka nas 10 dobrych utworów, 10 średniaków i 10 zupełnie niepotrzebnych. Jak się okazało niepotrzebnie, bo Twilight Override, to w zasadzie nie solowy album, tylko płyta zespołowa. No ale zacznijmy od początku.
Tweedy wszedł na solową ścieżkę późno i bardzo ostrożnie. W 2017 roku, mając 50 lat, na koncie 10 płyt Wilco i status indie legendy, wydał album Together at Last. Miała to być pierwsza część serii akustycznych składanek, na których Jeff miał prezentować piosenki z różnych etapów swojej działalności oraz premierowe kawałki. Jak to zwykle bywa w przypadku takich serii, ciąg dalszy nie nastąpił.
Wydarzyło coś innego. Grupa Wilco w 2018 roku, po raz pierwszy od 1995 roku, zafundowała sobie 12-miesięczny urlop. Tweedy w tym czasie wydał swoje wspomnienia Let's Go (so We Can Get Back) i pierwszy w pełni solowy album z nowym materiałem, zatytułowany Warm, a w ślad za nim dwa kolejne: Warmer i Love Is The King. Do tej pory raczej skryty, w książkach i na płytach otwarł się ze swoim życiem, opowiadając o uzależnieniu, bliskich i procesie twórczym. Coś w nim narodziło się na nowo.
Częścią tego procesu było utworzenie 6-osobowy zespołu, z którym lider Wilco grał solowy materiał na żywo. W składzie znaleźli się jego synowie - perkusista Spencer (grający także z Waxahatchee) oraz Sammy, grający na klawiszach i syntezatorach, wokalistki Macie Stewart i Sima Cunningham, basista Liam Kazar oraz gitarzysta James Elkington. Twilight Override powstał nie tylko jako płyta TEGO zespołu, ale DLA TEGO zespołu, żeby w pełni wykorzystać jego potencjał.
No i jak wyszło? Jestem świeżo po lekturze książki Jeffa How To Write One Song, która jest wielką pochwałą kreatywności. Autor opisuje w niej jak poradzić sobie ze swoim ego i wyzwolić drzemiący w nas potencjał. Twilight Override, to realizacja tej książki w praktyce. To 30 różnorodnych piosenek i żadnego nudnego wypełniacza.
Już otwierający płytę One Tiny Flower, delikatna ballada, jedna z lepszych w dorobku Jeffa, nastraja bardzo ciepło i melancholijnie. Idąc dalej autor rozkłada akcenty tak, żeby nie zanudzić słuchacza. Spokojniejsze momenty przeplatają się z rockowymi numerami, w których Jeff wchodzi trochę w rolę Nelsa Cline’a, gitarzysty Wilco (Forever Never Ends). Czasem jest smutno (Feel Free), czasem śmiesznie (Lou Reed Was My Babysiter), przebojowo (Out in the Dark) i trochę psychodelicznie (Mirror). Głos Tweedy’ego (wsparty przez chórki), zmieniając się jak kameleon, znakomicie oddaje te różnorodne emocje. No nie ma nudy.
W przeciwieństwie do długości tego wydawnictwa, jego podsumowanie niech będzie krótkie: to jeden z najlepszych albumów Jeffa Tweedy’ego. Nadal ma w sobie ten sam ogień, który znamy z Summerteeth czy Yankee Hotel Foxtrot. Mimo upływu lat pali się on mocno i wyraźnie.
Polecany utwór
Najnowsze recenzje
Najnowsze artykuły