12 lipca 2024
Marcin Bieniek
Może nie zapełniają dzisiaj stadionów jak Coldplay, ale Travis nadal potrafią nagrać płytę, która porusza i daje do myślenia.
Jestem wielkim fanem metamorfozy, jaką zespół Travis przeszedł na początku wieku z producentem Nigelem Godrichem. Z grupy grającej oczywiste piosenki, stali się zespołem wyrazistym i charakterystycznym.
Wspólnie z producentem Radiohead, który w tamtym czasie kursował między studiem, gdzie wykluwały się albumy Kid A i Amnesiac, a miejscem w którym Travis nagrywali The Invisible Band, stworzyli unikatowy styl grupy, oparty na prostych, ale bardzo wyraziście zaaranżowanych piosenkach. Już wcześniejszy album Travis The Man Who, był znacznie ciekawiej wyprodukowany niż debiut i przedstawiał Frana Healy’ego jako zdolnego songwritera. Jednak to dopiero płyta promowana singlem Sing, stała się ich przepustką do świata.
Premiera The Invisible Band zbiegła się z czasem, kiedy zaczynałem się na poważnie interesować muzyką. Dałem się oczarować tej płycie i do dziś często do niej wracam. Śledzę też na bieżąco wszystkie muzyczne ruchy Travis. Po drodze do albumu L.A. Times, dziesiątego w karierze zespołu, trafiały się grupie płyty równie udane co The Invisible Band (The Boy With No Name i Where You Stand), jak i słabsze, na których słychać, że Fran i jego koledzy poszukują, choć niekoniecznie w dobrych miejscach (Ode to J Smith).
L.A. Times, bez naciągania, można spokojnie zaliczyć do grona płyt udanych. I nie chodzi tutaj tylko o podobieństwo okładki do tych z The Man Who, The Invisible Band i The Boy With No Name, na których pojawiły się zdjęcia Stefana Ruiza i które dokumentują różne miejsca i pory dnia. Muzycznie ta płyta udowadnia, że grupa nadal ma w sobie ogień, który pozwala im komponować ambitne przeboje, w których tekst, melodia, aranż mają znaczenie. Weźmy na przykład singlowy Gaslight, w którym Fran, w świetnym refrenie, porusza problem toksycznej zazdrości I’ll be doing fine / until you shine. Jedno proste zdanie, a tyle w nim znaczeń.
Pierwsza połowa tego wydawnictwa to w zasadzie zbiór pewny singli. Zaczynamy od Bus, który uderza w te same tony, co Closer, Why Does It Always Rain On Me czy Love Will Come Through. W Alive Fran wspomina zmarłego nagle przyjaciela. Raze The Bar, z kolejnym mocnym refrenem, w którym gościnnie pojawiają się Chris Martin i Brandon Flowers (obaj sporo zawdzięczają Travis), to z kolei upamiętnienie nieistniejącego już pubu w Nowym Jorku, ważnego dla muzycznej sceny tego miasta. Ta płyta żyje wieloma historiami. W trakcie jej powstawania Fran rozstał się ze swoją długoletnią partnerką, a grupa pożegnała się ze swoim wieloletnim menedżerem. L.A. Times, to bez wątpienia nowy rozdział dla zespołu.
Na drugiej stronie krążka znajdziemy kilka mniej szablonowych utworów, jak piosenka tytułowa i I Hope That…, które brzmią jak kawałki Becka z okresu The Information (nagrana z Godrichem - przypadek?). Urzeka także bardzo prosta ballada Naked In The New York City, napisana 25 lat temu, która w końcu doczekała się wersji studyjnej.
Cieszę się, że Travis nie obrali prostszej drogi do list przebojów i nadal pozostają wierni swojemu brzmieniu. L.A. Times to bez wątpienia płyta z gatunku tych udanych.
Polecany utwór
Najnowsze recenzje
Najnowsze artykuły